Ogrzejmy się przy wakacyjnym słońcu

Na zewnątrz coraz chłodniej, wiatr wieje coraz mocniej, deszcz jest coraz bardziej nieprzyjemny i zanim się obejrzymy zmieni się w śnieg.
To najlepszy moment, żeby przeszukać wakacyjny plecak i w którejś z małych kieszonek znaleźć kilka klisz, które wrzuciliśmy tak podczas wakacyjnych podróży i gdzie spokojnie czekały na wywołanie.

Tak właśnie było w tym przypadku, z tą jednak różnicą, że klisza nie czekała w plecaku, ale na szafce, skąd patrzyła na mnie z wyrzutem za każdym razem, kiedy stwierdzałem, że znów nie mam czasu na rozkładanie ciemni w łazience.

W końcu jednak udało mi się, zdjęcia ujrzały światło dzienne (choć nie bez przygód, o czym pod koniec wpisu).

Niezwykle miłe jest wywołanie takiej kliszy po miesiącu czy dwóch, znalezienie tam kadrów z miejsc, które się odwiedziło i powrót do nich myślami. Zapraszam więc na towarzyszenie mi w tej podróży…

Pod koniec sierpnia wybraliśmy się na Festiwal Mitologii Słowiańskiej na Grodzisku Owidz. Niestety, niezwykle intensywny program festiwalu sprawił, że przywiozłem z niego bardzo mało zdjęć. Mimo to kilkoma z nich postanowiłem się podzielić, zapraszając jednocześnie wszystkich zainteresowanych mitologią Słowian, ich wierzeniami czy życiem na przyszłoroczną edycję tego wydarzenia – nie pożałujecie!

Wakacje, wypełnione stażami i krótkimi campingowymi wypadami pozostawiły niedosyt. Dlatego we wrześniu, kiedy wszyscy wrócili do szkół i pracy, wybraliśmy się nad Bałtyk, do Rowów. Choć same Rowy przedstawiały się ponuro, posezonowo, brudno, biednie i tandetnie, to udało nam się tam wspaniale odpocząć, posłuchać morza i zmoknąć w ostatnich letnich deszczach.

Po powrocie z wakacyjnych wyjazdów na balkonie natrafiliśmy na jajko. Nie było to dla nas zaskoczenie, gołębie wychowały na naszym balkonie już 3 pisklaki w ciągu 2 lat, opracowaliśmy nawet metodę zapobiegania nadmiernemu brudzeniu, a patrzenie jak kosmicznie brzydkie pisklaki powoli otwierają oczy, rosną (rosną akurat bardzo szybko), pokrywają się piórami i uczą chodzić, a potem latać, sprawia nam sporo przyjemności. Niestety, zrobiło się zbyt chłodno i zbyt deszczowo, a jajko na naszym balkonie zostało osamotnione, porzucone…

Powrót do Poznania i koniec lata dały mi jednak motywację do fotografowania jeszcze w mieście, co robię nieczęsto, bo i nieczęsto zdarza mi się dostrzec coś wartego uwiecznienia. Jednak wizyta u znajomego na jednym z poznańskich blokowisk sprawiła, że powstało kilka fotografii, z których jestem wyjątkowo zadowolony.

Na koniec ciekawostka, o której wspominałem wcześniej. Coś poszło nie tak podczas wywoływania klisz i w efekcie uzyskałem taki… efekt.

Dodajmy dla pewności – to klisza czarno-biała. Tęczowe farfocle pojawiły się na dwóch zupełnie różnych kliszach, wywoływanych oddzielnie, w oddzielnie rozrabianej chemii, łączył je jedynie utrwalacz (na który spadło główne podejrzenie). O możliwe przyczyny tego zjawiska pytałem na zarówno polskich jak i zagranicznych grupach poświęconych fotografii tradycyjnej. Nikomu nie udało się jasno wskazać przyczyny powstania na filmach tego typu kolorowych cząstek. Jak widać, kolory są różne, od czerwieni i pomarańczy, przez zielenie po błękity, są niezależne od kąta padania światła… ale plamki widoczne są jedynie od strony emulsji, pod światło. Jeśli spojrzymy od strony podłoża, “przez” kliszę – nie ma po nich śladu, dlatego też nie ma po nich żadnych śladów na skanach. To sugeruje, że być może zaszła jakaś reakcja z powłoką antyhalacyjną, która spowodowała powstanie takich kryształów. Z chęcią posłucham, jeśli ktokolwiek ma inne sensowne wyjaśnienie widocznego zjawiska – nie lubię niewyjaśnionych sytuacji typu “coś poszło nie tak”.

Brak możliwości komentowania.