Znaleziona na strychu

Na wstępie może jedna sprawa organizacyjna: od dzisiaj nowe wpisy będą się pojawiały co tydzień, zawsze w niedzielę. Więc, jak mówią Amerykanie, stay tuned. 🙂
A teraz, bez zbędnych dygresji, przejdźmy do właściwego tematu posta.
Opowiem dzisiaj o jednej z perełek mojej kolekcji, aparacie Ihagee Exa 1a.

Jak się poznaliśmy?

Jeśli chodzi o sam aparat, to nie będę się zagłębiał w jego historię czy szczegóły techniczne, gdyż musiałbym w tym celu przepisać źródła, do których każdy sam może sięgnąć, na przykład TU.
Zacznijmy od samego początku, gdyż na uwagę zasługuje już sposób, w jaki wszedłem w jego posiadanie.
Otóż pewnego dnia zadzwoniła do mnie ciocia, z wieścią, iż właśnie wróciła ze swojego osiedlowego sklepu. Tym razem jednak nie chciała się wyjątkowo dzielić uwagami prawnymi/zdrowotnymi/edukacyjnymi/życiowymi. Powiedziała natomiast, że usłyszała od zaprzyjaźnionej kasjerki, ze tamta, robiąc porządki z strychu, znalazła mnóstwo starych gratów, które zamierza wyrzucić, w tym telewizor, stare ładowarki, robota kuchennego, aparat… Na hasło “aparat” cioci przypominało się, że syn jej siostrzeńca (czyli ja) zajmuje się wszelkimi aparatami. Ubłagała więc kasjerkę, aby tamta przez kilka dni nie wyrzucała aparatu, a ja w tym czasie pojawię się w sklepie i spojrzę na aparat. Przez telefon nie umiała mi jednak powiedzieć jaki to model aparatu ani w jakim jest stanie. Spodziewałem się więc sensacji w rodzaju zajechanego Zenita czy w najlepszym przypadku niedziałającej Czajki.
Kilka dni później zrobiłem wyprawę na drugi koniec miasta, odnalazłem malutki osiedlowy sklepik, a tam faktycznie kasjerka wyciągnęła spod lady torbę, w której dostrzegłem stare ładowarki do telefonów, uszkodzoną lampę błyskową z czasów świetności Zenita, zasilacz (akurat przydał się do efektów gitarowych 🙂 ), a na samym dnie sztywny skórzany futerał z wytłoczonym napisem Ihagee…
Z rosnącym uśmiechem zajrzałem do środka. Moim oczom ukazała się piękna Exa 1a, wyglądającą na praktycznie nieużywaną. Wyswobodziłem ją z futerału. Matówka była brudna do tego stopnia, ze nie byłem pewien, czy będę w stanie ja wyczyścić. Jednak komora filmu i migawka były czyste jak gdyby aparat przed chwilą wyjechał fabryki.
Obiektyw był co prawda zabrudzony, a listki przysłony zaoliwione, lecz tu szybko doszedłem do wniosku, ze nie będzie problemem oczyszczenie go. W końcu od czego ma się w domu benzynę? 😉
Cały mechanizm wydawał się sprawny, lustro pracowało, naciąg również. Migawka pstrykała jak marzenie, posłusznie reagując na zmiany czasów.
Bez zastanowienia zabrałem aparat, który, nieświadoma tego, jak wspaniały robi mi prezent, kasjerka, postanowiła mi bezdyskusyjnie oddać za darmo.
W drodze powrotnej do domu zaczęło mnie zastanawiać, czemu aparat wygląda na nieużywany. Czyżby wada fabryczna…? Obejrzałem go dokładnie pod katem obić, szczerb, rys, ubytków, szczelin, nieszczelności, zużycia, HIV, HPV, kiły, rzeżączki i choroby wściekłych krów.
Nie stwierdzając nic z powyższych zauważyłem jednak pewien dość znaczący brak: zniknęła rolka odbiorcza kliszy.
Zgodnie z życiowym powiedzeniem, że głupi ma zawsze szczęście, tego samego dnia znalazłem na znanym portalu aukcyjnym człowieka, sprzedającego akurat rolki, co prawda do Exy 2, wiec metalowe, a nie plastikowe, ale o identycznych wymiarach. I tak za jakieś śmieszne pieniądze doprowadziłem aparat do stanu używalności.
Później jeszcze tylko gruntowne czyszczenie. Matówka okazała się brudna zwyczajnym strychowym kurzem, podobnie jak obiektyw. Wystarczyło kilkadziesiąt minut, żeby aparacik był w idealnym stanie.

Powrót do świetności

Niestety nie mam zdjęć sprzed wyczyszczenia, lecz w chwili obecnej prezentuje się tak:

Exa 1a z otwartym kominkiem.
Nie dajcie się zmylić – przycisk z prawej to nie wyzwalacz migawki. Nic bardziej mylnego. “Spust” to ta srebrna wajcha z lewej strony u podstawy obiektywu. Różne są dziwactwa.
Obiektyw Domiplan 50mm f/2.8. Wyraźne oznaczenia, przyjemna praca pierścieni.
Taki malutki, sympatyczny grawerunek. Dodaje charakteru.
Kadr łapiemy oczywiście przez kominek. Miałem też w ręku wersję z wizjerem, ale to już nie to…
Taki obraz otrzymujemy w kominku. Tu – aparat wycelowany w poduszkę.
Otwarta komora filmu. Komorę otwiera się przy pomocy śruby na spodzie aparatu. Następnie cała tylna ściana wraz z podstawą odsuwa się w dół. Z prawej dokupiona przeze mnie rolka.
Po lewej stronie od kominka widać małą wajchę. To mój ulubiony patent z tego aparatu – bezpiecznik, uniemożliwiający przypadkowe zrobienie zdjęcia.
 
Aparat po zrobieniu zdjęcia. Lustro jest uniesione, widać bębnową migawkę.
Film naciągnięty, aparat gotowy do zrobienia zdjęcia. Dopiero teraz opada lustro.

Z powrotem w akcji

Nie czekając dłużej, w pewien chłodny, wczesnowiosenny dzień zabrałem Exę na spacer po mieście wraz z kliszą Ilford Pan 100 oraz światłomierzem Swierdłowsk 4.
Film wywołałem w Tetenalu Ultrafinie, proporcji niestety już nie pamiętam (ale przyznaję, ziarno wyszło za mocne…).
Poniżej wybrane efekty z pierwszego testu aparatu.

Jakiś czas później wybrałem się z Exą na zimowy obóz. Obóz okazał się być zimowy jedynie z nazwy, dzięki naszemu wspaniałemu klimatowi. 🙂
To moje ulubione zdjęcie z tego wyjazdu, zrobione tym aparatem.

Miłego oglądania i dziękuje wszystkim za czytanie. 🙂

Brak możliwości komentowania.